Krzyk nóg ma to do siebie, że nawet jeśli jest czasem przerażająco głośny to słyszy go tylko ich właściciel. Dziś były momenty, że już miałem dość. Doskoczyć do odjazdu, ciągnąć, znów przeskakiwać i znów ciągnąć a później nie odpuszczać najlepszych. Taktyka? Zrobić dzień ciężkim możliwie jak się da. Na łatwej końcówce dwadzieścia parę sekund straty Nibalego dają morale ale przede wszystkim to jego powinien ten fakt zdołować.
Sobota deszcz i zimno, nie jakieś straszne, ale po tygodniach gorąca to nawet pięć stopni w ulewnym deszczu dało w kość nie jednemu. Mnie szkoda Ivana bo już dawno go nie widzieliśmy tak swobodnie kręcącego w górach.
Wczorajszy etap długi i na szczęście tylko jakieś 80-100km w deszczu, źle nie było.
Noga nie jest zła, ale nie specjalnie mam okazję by móc ciągnąć pod długie podjazdy, czyli robić to co najlepiej mi wychodzi.