Wczoraj mój kolega z pokoju powiedział, że dziś może wygrać, ja znając podjazd miałem wątpliwości czy mu się to dziś uda. Czapki z głów, po czterech latach wygrywa na Giro i to etap którego się nie wygra mając po prostu trochę szczęścia.
Coraz mniej minut do Arroyo, ale tym samym czeka nas jeszcze dużo pracy. Drużyna super, Ivan porównał nas do Once za dawnych lat, jeden z kibiców który do mnie napisał, do US Postal… Coś w tym jest, cała ekipa znów była wielka. Niektórzy z nas dziś z mety wrócili do hotelu śmigłowcem, czyli dwadzieścia minut podróży zamiast trzech godzin w samochodzie. Każdy szczegół jest ważny.
Ja dziś też spokój, noga ok, nie czuję się zmęczony. W końcu co tu ukrywać, dwa tygodnie jechałem spokojnie bez przemęczania się. Czasówkę pojadę jak dobry trening, ale nogi nie będę podcinać, nie ma sensu bo będzie jeszcze potrzebna… baaaaardzo.