Liquigas-Cannondale będzie najbardziej „polską” drużyną w dotychczasowej historii Tour de France. W rozpoczynającej się 2 lipca Wielkiej Pętli w jej barwach wystartuje aż trzech Polaków. – To już jest naszym małym sukcesem – powiedział Sylwester Szmyd w wywiadzie dla eurosport.pl.
Trzech Polaków w jednym zespole podczas Tour de France – tego jeszcze nie było. Szefowie grupy najwyraźniej bardzo ufają panu, Maciejowi Bodnarowi i Maciejowi Paterskiemu.
SYLWESTER SZMYD: Na to wygląda. Start Polaka w imprezie tej rangi można porównać do udziału w finale piłkarskiej Ligi Mistrzów czy finałów NHL. Tym bardziej cieszy, że trzech Polaków wystartuje w barwach jednej z najlepszych, a w ubiegłym sezonie najlepszej drużyny na świecie. Tour de France jest najbardziej prestiżowym i najtrudniejszym wyścigiem w kalendarzu. Nasza trójka została wybrana spośród 27 kolarzy Liquigas. To już jest naszym małym sukcesem. O ile ja wiedziałem już w grudniu, że pojadę we Francji, to start Macieja Bodnara i Macieja Paterskiego był bardzo prawdopodobny, ale mała rezerwa niepewności wciąż pozostawała. Tymczasem obaj pojawią się na trasie Touru, z czego bardzo się cieszę.
Dla pana będzie to drugi z rzędu i trzeci w karierze Tour. Najczęściej startował pan oczywiście w Giro (10 razy), jednak w poprzednich latach łatwiej było zobaczyć pana na trasie hiszpańskiej Vuelty (6 startów) niż Wielkiej Pętli.
No właśnie, wszystko zależy od interesów grupy. Ja zawsze mówiłem, że podjazdy na Tour de France bardziej mi pasują niż te z Giro lub Vuelty. Pamiętam, że gdy byłem dużo młodszy, w grupie Saeco i na początku w Lampre, dyrektor sportowy żartował – „gdzie z tymi nogami na Tour de France” (śmiech). A mówiąc poważnie, jeżdżąc we włoskich drużynach zawsze priorytetem było Giro. Nawet w tym roku dyrektorzy Liquigas powiedzieli Ivanowi Basso, że najmocniejszy skład wystąpi na Giro d’Italia, bo ich zdaniem Vincenzo Nibali ma większe szanse na triumf we Włoszech niż Basso w Wielkiej Pętli. Praktycznie co roku miałem za zadanie pomagać liderom w wygrywaniu wyścigu Dookoła Włoch. Najpierw był to Dario Frigo, który w 2002 oku przegrał Giro na ostatnim etapie. Później był Marco Pantani, następnie Damiano Cunego i Gilberto Simoni. Szefowie grup stawiali na mnie we Włoszech, bo wiedzieli, że jestem w stanie pomóc liderowi w górach. Dopiero, gdy dojrzałem jako kolarz poczułem, że mój organizm wytrzyma starty zarówno w Giro, jak i Tourze. Dlatego też drugi rok z rzędu jadę oba te wyścigi. Wcześniej po trudnej pracy we Włoszech nie czułem się na siłach, by pojechać Wielką Pętlę. Dlatego częściej startowałem w Hiszpanii.
U progu sezonu mówił pan, że w tym roku Tour de France będzie najważniejszym wyścigiem, do którego chciałby pan przystąpić w najwyższej formie. Czy choroby, które nękały pana podczas Giro d’Italia nie zakłóciły przygotowań do Wielkiej Pętli?
Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że tamte dolegliwości zdrowotne wręcz pomogły. W ich wyniku Tour de France stał się absolutnym priorytetem. Problemy we Włoszech spowodowały, że jestem świeższy, mniej „wyjechany” i z większym optymizmem patrzę na start w Wielkiej Pętli.
W czwartek pana ekipa odbyła wspólny trening jazdy na czas. Drużynowa czasówka będzie chyba dobrą okazją do nadrobienia sekund nad Alberto Contadorem.
Zgadza się. Wspólny trening kolarzy, którzy pojadą Tour jest dowodem na to, jak wielką wagę przywiązujemy do tego etapu. Mamy już za sobą jazdę na torze i szosie. Wiemy, jak będzie wyglądał cały układ i kto za kim pojedzie.
Czy Hiszpan będzie pana zdaniem do pokonania? Contador kilkanaście dni temu powiedział, że wciąż czuje w nogach tegoroczne Giro d’Italia.
Ja bym nie słuchał tego, co mówi Contador. Poczekajmy na pierwsze góry w Tour de France – zobaczymy, w jakiej będzie formie. Jego wyniki mówią same za siebie. W ostatnich latach on właściwie nie przegrał żadnego Wielkiego Touru, w którym startował. Hiszpan wygrywał nawet wtedy, gdy był w słabszej dyspozycji. We Francji Contador z pewnością będzie faworytem.
Upadek podczas zjazdu z Etny znacznie utrudnił Ivanowi Basso przygotowania do Tour de France. Jak teraz wygląda jego dyspozycja?
Basso jest spokojny i pewny siebie. Jego celem jest wygranie Tour de France i nie należy patrzeć na to, co prezentował na miesiąc przed rozpoczęciem wyścigu.
Ivan Basso powiedział, że pan będzie jego jedynym pomocnikiem w górach. Czy nie łatwiej byłoby walczyć o podium Tour de France, gdybyście panowie mieli w Pirenejach i Alpach większe wsparcie?
Niekoniecznie. Tour de France jest dość specyficznym wyścigiem. Podczas Giro ciężar kontrolowania wyścigu zazwyczaj spoczywał na naszej grupie. Tymczasem we Francji ton w peletonie nadawać powinny dwie drużyny – Leopard Trek i Saxo Bank, które pilnować będą interesów swoich liderów – Contadora i Andy Schlecka. Oni nie będą patrzeć na innych, tylko sami zatroszczą się o losy wyścigu. My będziemy chcieli wykorzystać pracę tych ekip. Nie sądzę więc, aby brak większej liczby typowych górali był dla naszej drużyny problemem.
Po raz pierwszy będzie pan startował w wyścigu Dookoła Francji będąc mieszkańcem Lazurowego Wybrzeża. Zżył się pan przez tych kilka miesięcy z nowym krajem? Nie tęskni pan za Toskanią?
Tęsknie (śmiech). Przyjemnie jednak jest poznawać nowe regiony i ich kulturę. Trudno powiedzieć, że zżyłem się z nowym krajem, bo w domu spędziłem mało czasu. Przygotowania do tegorocznego Giro były bowiem bardzo rozciągnięte. Najpierw zgrupowania na Sardynii, Etnie i Teide, a potem już starty w wyścigach. Nie namieszkałem się w nowym miejscu. Nie czuję się, jakbym miał startować w swoim narodowym Tourze (śmiech).
rozmawiał Bartosz Rainka