Jutrzejszy dzień przerwy jest dla mnie pierwszą miłą rzeczą na tegorocznym TdF. Jestem zmęczony, choć bardziej psychicznie niż fizycznie. Brzydka pogoda, padający deszcz, silny wiatr, nerwówka i towarzyszące temu bardzo niebezpieczne kraksy. Dziś to już porażka…
No tak, gdyby nie kraksa etap potoczył by się inaczej, Garmin i Lotto nigdy nie dali uciekinierom więcej niż trzy i pół minuty przewagi, zazwyczaj wszystko było pod kontrolą. Tym czasem mamy nowego lidera, który będzie trzymał tę koszulkę zębami, ale w tym cały urok. Voecklerowi można zarzucić wszystko tylko nie brak woli walki.
Całościowo etap ciężki, ponad trzy tysiące metrów w górę, osiem premii górskich. Jak zawsze wąskie i kręte prowincjalne drogi, co powodowało, że naprawdę przy dużym tempie wyścigu jechało się ciężko. Nie będę pisał o moich odczuciach, poczekam na góry.
Pater jechał dziś ładnie z przodu, Body męczył się po ostatnich kraksach i dużej pracy wykonanej na płaskich etapach. Sądzę, że każdemu z nas dobrze zrobi dzień odpoczynku.
foto: bettiniphoto